wtorek, 11 czerwca 2013

Ekfraza: Izabela Fietkiewicz-Paszek, Poemat z kanału Babinka (fragmenty)


Ekfraza może zaistnieć na wiele sposobów, bywa opisem, dyskursem o dziele, dialogiem z nim, nawiązaniem, próbą interpretacji czy transgresji – za każdym jednak razem tworzy przestrzeń, która jest szansą nie tylko na spotkanie literatury ze sztuką wizualną, ale przede wszystkim na spotkanie różnorodnych odsłon artystycznej wrażliwości. I spotkanie to potrafi być niezwykłe. Kiedy słowo oswaja obraz, chwyta jego refleksy, poszerza znaczenia, rozbudowuje lub syntezuje przedstawione, dodaje kolejne kręgi emanacji lub podświetla z wybranej strony – próbuje korespondować z dziełem, a z drugiej strony odbija się od niego i tworzy zupełnie nowe światy. Jeśli obcowanie ze sztuką prowokuje do tego, by słowem podążać za kreską, kształtem, strukturą, kolorem, jeśli prowokuje do przepisania jej symboliki (niezależnie od tego, czy będzie to odwzorowanie, kontynuacja, czy choćby i negacja), do przetransponowania na język literatury, i jeśli z tego spotkania rodzi się jakaś nowa opowieść, można mówić o estetycznej jedności. Nieustannie podejmowane próby przekroczenia ram (nomen omen) obrazu i wyprowadzenia z niego nowych artefaktów, fenomen literackich poszukiwań „dalszego ciągu” dzieła – to z jednej strony metafizyczny, a z drugiej niezwykle intymny, niepowtarzalny i unikatowy charakter spotkań na pograniczu sztuk. 

Izabela Fietkiewicz-Paszek

[ze wstępu do arkusza towarzyszącego Ogólnopolskiej Konferencji o Ekfrazie, 
Gołuchów, 14 maja 2011]




***
Poemat z kanału Babinka
(fragmenty książki opisującej wojenne losy Żydów kaliskich, która ukaże się w 2015 r.)


Szmul

Prawdę powiada, kto cień wypowiada.* 

Delikatny uśmiech, łagodne spojrzenie w lufę obiektywu. Jeszcze nosi modny płaszcz z wysokim kołnierzem i włosy przyczesane jak chce epoka, które wbrew jego woli i tak robią swoje. To wszystko o Szymku, po którym zostało kilka zdjęć, na przekór, bo poza jednym pewnym zdaniem: zginął w Powstaniu Warszawskim (MG42? Vis wz. 35?), nie uda się żadna opowieść.

16 IV 2013

Szmul (Szymon)



Miriam

Powiedz jako ostatni,
powiedz swą sentencję.*

Z całej ich piątki to właśnie ona, najmłodsza córka, będzie z rodzicami do końca. Wysiedleni z Kalisza, z mieszkania na pierwszym piętrze kamienicy przy Stawiszyńskiej 19, znajdą schronienie u Leszerów we Włodawie. A może w Widawie? Dwie litery to poważna sprawa, jak zwrotnice, które pokierują albo do Treblinki, albo do Sobiboru, albo do Chełmna nad Nerem. 
Miriam zdąży napisać kilka listów do Hany, opowiedzieć, jak żyją. Z listu na list coraz gorzej. Zaczyna się to wszystko od starszych ludzi, rodzice muszą już się ukrywać. Ona zarabia na całą trójkę szyciem i szydełkowaniem, jeszcze jakoś sobie radzą.

*

Tylko Miriam mierzy wzrokiem w obiektyw. Uśmiecha się, lekko przechyla głowę w stronę brata. Przyjaciel patrzy na nią czule, może z dumą. Jest wysoki, postawny, potrafi dać jej pewność. Szmul spogląda gdzieś poza kadr. Miriam mocno trzyma ich pod ręce. Z prawej strony w tle widać płot, za plecami Szmulka – ścianę budynku i nagie gałęzie. Jesień? 

Jest jeszcze jedna postać, kobieta, ledwo widoczna pomiędzy Szmulem i Miriam. Znalazła się tam przypadkowo? Szła do nich ustawić się do zdjęcia? Było jeszcze jakieś zdjęcie?

Kadr zamyka ich najpewniej w codziennej sytuacji. O czymś rozmawiają, jakoś się czują. Gdyby powiększyć fotografię, można byłoby dostrzec, co Szmul trzyma w ręku, kim jest kobieta na drugim planie, co to za budynek za ich plecami. Może byłoby widać coś jeszcze, niewytłumaczalne znamię. Może światło już wtedy zapisało je na kliszy. 

17 IV 2013

Od lewej Szmul (Szymon) i Miriam (Marysia)



post scriptum

Wznoś się. Po omacku.
Coraz cieńszy, coraz mniej poznawalny.*

Jednak udaje się powiększyć zdjęcie, dotrzeć do szczegółów. Fotografia na odwrocie opisana jest przez Szmula: „zdjęcie to przedstawia mnie Marysię i jej znajomy z niemiec. Zasyłam na pamiątkę dla Bercia Szymek”. I jeszcze podpisy, jego i Marysi. Bertold otrzymał ją razem z listem z Włodawy. Szymek dojechał tam widocznie do rodziców i siostry. Na zdjęciu jest w angielskim mundurze, Salomea przypuszcza, że musiał właśnie wydostać się z niewoli. Ale trudno to ustalić po 70 latach. Tak jak inne fakty. Jak długo był z nimi? Czy mieszkał u Leszerów? Czy już wiedział, że pojedzie do Warszawy? A może to był jeszcze ten normalny czas. Nie przyjechali tu z własnej woli, ale na początku dawało się żyć. Może to tata stoi po drugiej stronie obiektywu i to na niego z taką tkliwością patrzy Miriam? I jemu bije brawo ledwo widoczna między rodzeństwem kobieta? A może to już ostatnia jesień, są w getcie szczątkowym i to ten moment, o którym pisała Miriam: polowanie zaczyna się od starszych ludzi. To by znaczyło, że fotografia dotarła do Bercia z ostatnim listem i że na pewno nie zrobił jej Abram.

Szymek podaje siostrze połówkę jabłka, oboje uśmiechają się powściągliwie, to wygląda na żart, gest zrozumiały tylko dla nich. A „kolega z niemiec”? Nonszalancko przewiązany szalik, sygnet na serdecznym palcu prawej dłoni, nienaganna fryzura, teatralna poza (lewa dłoń subtelnie, ale nieco komicznie wsunięta w kieszeń marynarki). Jest w nim coś zachodniego. Do Włodawy trafiało się i stamtąd. Elegancja każe mu z wyrozumiałością zerkać na scenę z jabłkiem, w której, zdaje się, nie do końca umie uczestniczyć. 

Fotografia chwyta ich w momencie, który wciąż chce być zwyczajny. Ważne są wszystkie szczegóły. Więc jabłko, więc mundur Szmulka, więc uśmiech Miriam i finezyjnie przewiązany szalik kolegi. 

Szymon chciał przed wojną pomagać ojcu w handlu owocami, do interesów nie miał jednak głowy. Abram uczył go, cierpliwie próbował, kilka razy wysłał z platformą do Katowic, ale szybko zrozumiał, że młodszy syn musi mieć inne talenty. Dobrze prowadził samochód (z Włodawy pojedzie do Warszawy i tam aż do wybuchu powstania będzie pracował jako kierowca), znał się na elektronice, składał radioodbiorniki, wreszcie (20 stycznia 1938) wstąpił do wojska. 

Teraz jest we Włodawie, przyjechał, nie wiadomo, na jak długo. Miriam trzyma brata mocno pod ramię. Innych zdjęć już nie będzie, to ostatnie, jedyne, które zostanie. Za kilkadziesiąt lat będzie je można powiększać na monitorze, przyglądać się detalom, snuć przypuszczenia, dopisywać możliwe i niemożliwe ciągi dalsze. Będzie je można powiększać na monitorze bez końca, aż wreszcie wszyscy staną się nieskończonym zbiorem punktów, których nie uda się rozróżnić. A później znów pomniejszać, przywracać im twarze, ponownie pozwolić Miriam uśmiechać się do obiektywu, przechylać głowę do Szymka, który już zawsze będzie jej podawał połówkę obranego jabłka. Będą się z tego śmiali całą wieczność, nie zważając na kolegę z Niemiec, który musi pozostać ze swoim zdziwieniem i palcami wsuniętymi w kieszeń, cóż, że nieco pretensjonalnie.

2/4 VI 2013


Robert

Lecz teraz kurczy się miejsce, gdzie stoisz:
dokąd teraz, rozebrany z cienia, dokąd?*

W sierpniu 1991 urodzi się Robert, wnuk Salomei. Pół wieku wcześniej, 23 sierpnia 1941, rodzi się Robert, jej brat. W domu wybudowanym w 1903 roku przez dziadka, także Roberta, przychodzi na świat w jego najgorszym momencie. Dom ma cztery mieszkania, jedno należy do ojca, reszta do wujków i ciotki. Pomiędzy mieszkaniami Bertolda i jednego z braci jest przejście zastawione szafą. Gdy słychać głosy żandarmów, mama przechodzi przez tył szafy do sąsiedniego pomieszczenia. Kiedyś drzwi będą zamurowane, na ich miejscu znajdzie się portret Bertolda w mundurze podporucznika Legionów Piłsudskiego i zdjęcie wnuka Salomei. Na prawo od wejścia jest piec, za którym Hana ukrywa się, jeśli nie zdąży dobiec do szafy. Trzeba wytrzymać, zacisnąć powieki, liczyć w myślach, prawie nie oddychać. Pieca też kiedyś nie będzie. 

W mieście wiedzą o Berencie. Siostra z mężem i bracia podpisali papiery, on się upiera. Salomea ma 13 lat, ukrywa się u swojej niemieckiej babci. Mama zostaje w domu. Przez zasłonkę patrzy na getto, przechodzi przez tylne drzwi szafy, rodzi syna. Robert choruje. Sprowadzany potajemnie Nurkowski stwierdza zapalenie płuc. Będziemy go ratować. Robert płacze w nocy. Ktoś słyszy przez ścianę, ktoś donosi, ktoś wprowadza żandarmów drzwiami od podwórza. 

Jest 2 października 1941. Znajdują Hanę za piecem, chłopca pod kocami. Robert umiera na rękach matki na posterunku żandarmerii w Koźminku. Zabierają ich do Kalisza na Gestapo przy ul. Grodzkiej. Bertold dostaje wyrok więzienia. Rassenschande. Spędzi w Sonnenburgu trzy lata. Zwolnią go w 1944 roku dzięki bratankowi, który (siedmiokrotnie ranny) odbierze Złoty Krzyż i zanim wróci na wschodni front, wstawi się za stryjem w prokuraturze w Poznaniu. Powie jeszcze, że żona Bertolda była dla niego lepsza niż własna matka. Hana czeka sześć tygodni na rozprawę. Do getta w Łodzi jedzie pierwszym transportem. Stamtąd do Oświęcimia. Salomei każą wracać do domu i pochować brata. Robi to w nocy, wbrew protestom wujów, na ewangelickim cmentarzu w Koźminku – bez świadków, bez tabliczki, kamienia, prośby o westchnienie. 

W 2013 nie będzie już cmentarza. Będą zarośla, kawałki płotu i bramy, fragmenty kilku płyt nagrobnych. Na jednym z ocalałych grobów uda się odczytać nazwisko: Julian Lauf. 

21 IV / 4 VI  2013

maj 2013, ruiny cmentarza ewangelickiego w Koźminku,
10 kroków na prawo od pozostałości po bramie pochowany jest Robert


Hana

Mów –
lecz nie oddzielaj „nie” od „tak”.*

Kazali czekać sześć tygodni na rozprawę. Myślała o tym, kto wprowadził żandarmów. W końcu odczytano jej zeznania. Trudno wierzyć. Julian Lauf, mąż siostry Bertolda. Robert Berent już dawno podzielił majątek. Julian dostał dom, ziemię i karczmę, na której powiesił szyld z nazwiskiem teścia, tak, że to do niego przychodzili po podatki. To wciąż mało. Był jeszcze ich dom. Hana przypomniała sobie, jak w pierwszych dniach wojny Julian wezwał rodzinę na naradę. Zapytał wtedy Bertolda, czy przez taką żonę nie boi się kłopotów.

*

Zachowało się kilka zdjęć. Jedno, najbardziej zniszczone, może najstarsze – gospodarstwo przy domu. Pośrodku mężczyzna na tle stada krów, po prawej stronie Hana, w ciemnej sukni, podparta o bok, przy wozie ciągniętym przez parę koni. Za wozem ledwo widoczny Bertold. Wszyscy patrzą w obiektyw. Rozmazane sylwetki, niewyraźne ślady na zniszczonym papierze, jakby już wtedy ich nie było. Albo jakby byli częścią krajobrazu. Kolejne zdjęcie – przyjęcie z okazji otwarcia Domu Ludowego. Fotograf zamknął w kadrze moment wznoszenia toastu. Sześciu mężczyzn, dwie kobiety, dwoje dzieci. Hana u szczytu stołu, dyskretnie uśmiechnięta, elegancko ubrana. Kim jest przytulony do niej chłopiec? Ślady po zgięciach zamazują obraz, przecinają postaci, ale ocalają Hanę, która, choć na ostatnim planie, jest najlepiej widoczna, bez rys i pęknięć. Jeszcze jedno zdjęcie. Z tyłu panowie – Edward Horn, na lewo od niego przyjaciel z sąsiedztwa, Juszczak, na prawo Bertold, obok bohater dnia, Zygmunt Horn. Przed nimi siedzą kobiety. W ciemnej sukni z białym kołnierzykiem żona Juszczaka, pośrodku Adela Horn. Wreszcie Hana. Wszyscy szykownie ubrani, w tle widać kotarę, być może zdjęcie zrobiono w atelier. Wyglądają tak, jak powinna wyglądać rodzina w ważnym dniu. Świętują konfirmację Zygmunta, pozują do zdjęcia, czekają na błysk lampy, dźwięk migawki. Hana i Bertold nie mogą jeszcze wiedzieć, że to Hornowie za kilka lat dadzą schronienie ich Salomei. Skąd więc wrażenie, że gdyby fotografie utrwalały dźwięki, na tej byłaby cisza?

*

Przejście przez tył szafy, dyżury przy drzwiach, wnęka za piecem, nasłuchiwanie, brak powietrza. Przez zasłonkę patrzyła w stronę ulicy Kilińskiego, na getto. I tak przez dwa lata, aż do słonecznego przedpołudnia 2 października 1941 roku, kiedy płacz jej sześciotygodniowego syna ostatecznie ośmielił Juliana.

1 V / 10 VI 2013



stoją od lewej: (?) Juszczak, Edward Horn, Bertold Berent, Zygmunt Horn,
siedzą od lewej: (?) Juszczak, Adela Horn, Hana Berent

* Paul Celan, Powiedz i ty, tłum. Feliks Przybylak



Fot. Paweł Madaj
Izabela Fietkiewicz-Paszek mieszka w Kaliszu. Poetka, autorka piosenek, felietonów, recenzji, animatorka kultury, współorganizatorka imprez Stowarzyszenia Promocji Sztuki Łyżka Mleka, redaktorka książek poetyckich. Współtworzy zespół ROZMARK CAFÉ, lit.-muz. projekt współczesnej muzyki żydowskiej (autorka tekstów). Redaktorka magazynu sZAFa, Gazety Literackiej Migotania, współpracuje także stale z kwartalnikiem EleWator. Pełni funkcję sekretarza Zarządu Stowarzyszenia Promocji Sztuki Łyżka Mleka. Jurorka konkursów literackich. Wydała książki poetyckie: Portret niesymetryczny [2010] i Próby wyjścia [2011]. Poezję i recenzje publikuje w prasie literackiej (m.in. Akcent, Topos, RED, Odra oraz Poezja dzisiaj), a artykuły krytyczne także w pracach zbiorowych (m.in. W kręgu literatury i języka. Analizy i interpretacje. Tom 2 [2011]). Ostatnia publikacja książkowa: Rozmowy z piórami [2012] – wywiad udzielony Beacie P. Klary. Jej wiersze ukazały się w Anglii w dwujęzycznej antologii Free over blood [2011], były wydane we Francji – Voix d'encre [2008] i Czarnogórze – Quest [2011]. Laureatka kilku konkursów literackich (m.in. II Nagroda za Najlepszy Poetycki Debiut Książkowy na Festiwalu Złoty Środek Poezji 2010). Wyróżniona Nagrodą Prezydenta Miasta Kalisza w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania kultury i ochrony dziedzictwa kulturowego [2011]. 

www.lyzkamleka.eu


Karol Samsel o poemacie:

„I jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden on będzie niósł Miasto na ścieżkach wygnania on będzie Miasto” – to maksyma godna bohaterów Calderonowskich. Urzeczywistniła ją Izabela Fietkiewicz-Paszek. Jeśli w interpretacji Poematu z kanału Babinka posłużyć się paradygmatem antycznym, należałoby rzec, że autorka Prób wyjścia, kobiecy Odys odnalazła wreszcie swoją Penelopę o wielu twarzach: Hany, Bertolda, Juliana i Szmula. Twarzach zmasakrowanych działaniem czasu i niepamięci. To wstrząsająca lektura, sytuująca się poza semantyką sag rodzinnych i pokoleniowych, stylem kronik i rejestrów, kreująca swoistą, absolutną teraźniejszość. Pasja dokumentaryzmu Fietkiewicz-Paszek wytworzyła w Poemacie sferę jakości unikalnych, zmieniających prywatną przestrzeń pamięci w wielki areopag, a wspomnienie w agon. Literatura doniosła i tragiczna jak walka z letejskim ujściem. „O, ty kopiesz i ja kopię, i przekopuję się do ciebie, a u palca budzi się nam pierścień” – powtarzał w Róży niczyjej Paul Celan, pełen nadziei.